1 - maja - więc wiersz o pracy i nie tylko... taki o nas, nastoletnich dziewczynach i marzeniach...
Jeden dzień z życia, w którym zrozumiałam, co znaczy dać się zabić - Joanna Figiel
Nasza zmiana
zaczynała się o szóstej rano.
Miałam osiemnaście lat
i jeszcze o tej porze spałam,
a nie pisałam wierszy.
Dojazd do fabryczki czekolady
odbywał się dwoma pekaesami,
więc godzina wstawania przesuwała się
jeszcze o dwie. Później osiem godzin
stania nad kadzią wyrobu
czekoladopodobnego.
Smród przetwarzanego
oleju rzepakowego,
którego nie była w stanie zabić
ta szczypta ziarna kakaowego,
dodawana przez brygadzistkę,
która patrzyła na nas,
na sezonowych pracowników,
jak na najgorsze łajzy
i przydzielała najgorszą robotę.
Stałyśmy na baczność
w stylonowych fartuszkach
i czepkach, i z wrażeniem,
że najchętniej by nas ponumerowała.
Tak musiały wyglądać przymusowe roboty -
- myślałam,
tyle tylko, że my miałyśmy zarobić
kupę kasy, wyjechać nad morze,
zakochać się w pięknych chłopcach,
a nie umrzeć
z przepracowania
jak nasze babki i prababki.
I rzeczywiście
moja przyjaciółka wytrzymała
…